Autor Wiadomość
Rad1
PostWysłany: Pią 22:18, 04 Sty 2008    Temat postu: Wątek

mam wątek z 3 tomu dziedzictwo oto on

Saphira udeptywała niecierpliwie ziemię.
Ruszajmy!
Eragon i Roran powiesili torby i zapasy na gałęzi rozłożystego krzaka jałowca i wdrapali się na grzbiet smoczycy. Nie musieli tracić czasu na jej siodłanie; wciąż miała na sobie uprząż. Rozgrzana skóra siodła niemal parzyła Eragona. Przewidując nagłe manewry w powietrzu, chwycił sterczący tuż przed nim szpikulec. Tymczasem Roran objął go w pasie jedną rąką; w drugiej dzierżył młot.
Kawałek łupku trzasnął pod ciężarem Saphiry, gdy ta przykucnęła, po czym w jednym radosnym skoku wyprysnęła na krawędź parowu, gdzie na moment zamarła, rozpościerając potężne skrzydła. Cienka błona napięła się z cichym pomrukiem, gdy smoczyca wzniosła je ku niebu. W pionie przypominały dwa przejrzyste, błękitne żagle.
– Nie tak mocno – sapnął Eragon.
– Przepraszam – mruknął Roran, nieco rozluźniając chwyt.
Nie mogli dłużej rozmawiać, bo Saphira znów skoczyła. W chwili, gdy zaczęła opadać, gwałtownie uderzyła skrzydłami, wznosząc się jeszcze wyżej. Z każdym kolejnym uderzeniem wzlatywała coraz bliżej wąskiego pasma chmur, ciągnącego się ze wschodu na zachód. Gdy Saphira skręciła w stronę Helgrindu, Eragon zerknął w lewo i odkrył, że dzięki wzniesieniu widzi oddaloną o wiele mil rozległą toń jeziora Leona. Z wody sączyła się gruba warstwa mgły, szarej i upiornej w półmroku przedświtu; zupełnie jakby pod powierzchnią toni płonął magiczny ogień. Eragon stwierdził z żalem, że nawet jego jastrzębi wzrok nie wystarczy, by dostrzec drugi brzeg i wyrastający za nim południowy kraniec Kośćca.
Od dnia, w którym opuścił dolinę Palancar, nie oglądał gór swojego dzieciństwa. Na północy znajdowała się Dras-Leona, wielka, ciemna plama, odcinająca się ostrą czernią na tle ściany mgieł okalającej jej zachodnią flankę. Jedynym budynkiem, jaki Eragonowi udało się rozpoznać, była katedra, w której zaatakowali go Ra’zacowie; jej złowieszcza iglica wznosiła się nad miastem niczym zębaty grot włóczni. Gdzieś w dole, na ziemiach, nad którymi przelatywali, pozostały ślady
obozowiska, w którym Ra’zacowie śmiertelnie zranili Broma. Eragon pozwolił, by cały gniew i smutek wywołany wydarzeniami owego dnia – a także zamordowaniem Garrowa i zniszczeniem farmy – wezbrał i dodał mu odwagi, więcej: pragnienia stawienia Ra’zacom czoła w walce.
Eragonie – powiedziała Saphira – dziś chyba nie musimy strzec naszych umysłów i ukrywać przed sobą myśli?
Nie, o ile nie zjawi się kolejny mag.
Na niebie zajaśniał złocisty wachlarz – to słońce wychynęło zza horyzontu. W jednej chwili ponury świat rozkwitł całą gamą barw: mgła połyskiwała bielą, woda nabrała odcienia ciemnego błękitu, mur z błota okalający centrum Dras-Leony stał się brudnożółty, drzewa spowiły wszelkie odcienie zieleni, a ziemia zarumieniła się czerwienią i pomarańczem. Helgrind jednak pozostał niezmieniony, jak zawsze czarny.
Kamienna góra rosła z każdą chwilą. Nawet z powietrza wyglądała złowrogo. Nurkując w stronę jej podstawy, Saphira tak bardzo przechyliła się w lewo, że Eragon i Roran niechybnie by spadli, gdyby wcześniej nie przypięli nóg do siodła. W mgnieniu oka okrążyła piargi i przeleciała nad ołtarzem, przy którym kapłani Helgrindu odprawiali swe ceremonie. Wiatr załamał się na krawędzi hełmu Eragona, z jękiem, który niemal go ogłuszył.
– I co?! – krzyknął Roran, bo sam nic nie widział.
– Niewolnicy zniknęli!
Wielki ciężar przygniótł Eragona do siodła, gdy Saphira wzleciała w górę i zaczęła krążyć wokół Helgrindu w poszukiwaniu wejścia do kryjówki Ra’zaców.
Nie ma tu nawet dziury dość wielkiej dla zwykłego szczura – oznajmiła.
Zwolniła i zawisła przed półką łączącą trzeci co do wielkości szczyt z trzema pozostałymi. Łoskot każdego uderzenia skrzydeł smoczycy odbijał się echem od nierównej skalnej krawędzi i narastał, aż w końcu brzmiał głośniej niż grom. Eragonowi do oczu napłynęły łzy, powietrze pulsowało wokół niego. Kolumny i iglice zdobiła sieć białych żyłek w miejscach gdzie szron osiadł w skalnych szczelinach. Nic innego nie zakłócało ponurej czerni chłostanych wiatrem blanków Helgrindu. Między kamieniami nie wyrastało żadne drzewo, krzak, trawa ani nawet mchy czy porosty, a orły nie śmiały zakładać gniazd na potrzaskanych półkach wieży. Wierny swej nazwie Helgrind był miejscem śmierci; stał zbrojny w ostre jak brzytwa zębiska skał i kamieni niczym wyrastający z ziemi kościany upiór.
Eragon posłał przed siebie myśli i potwierdził obecność jednego z niewolników, a także dwojga ludzi uwięzionych wewnątrz Helgrindu, których odkrył poprzedniego dnia. Lecz z pewną obawą stwierdził, że nie potrafi wyczuć Ra’zaców ani lethrblak. Skoro ich tu nie ma, to gdzie są? – zastanawiał się. Gdy znów podjął poszukiwania, dostrzegł coś, co wcześniej mu umknęło: samotny kwiat goryczki, rozkwitający zaledwie pięćdziesiąt stóp przed nimi, w miejscu gdzie wedle wszelkich reguł winna istnieć tylko pusta skała. Skąd bierze dość światła, by przeżyć?
W odpowiedzi na jego pytanie Saphira przysiadła na kruszącej się iglicy, parę stóp po prawej. Na moment tracąc równowagę, rozłożyła skrzydła. Miast otrzeć się o masyw Helgrindu, koniuszek prawego skrzydła zanurzył się w skałę i pojawił znowu.
Saphiro, widziałaś to?
Tak.
Pochylając się, smoczyca przysunęła czubek pyska do skalnej ściany, wahała się przez moment – jakby czekała na zatrzaśnięcie pułapki – po czym wyciągnęła szyję dalej. Powoli, łuska za łuską, jej głowa wsuwała się w głąb Helgrindu, aż w końcu Eragon widział tylko szyję, ciało i skrzydła.
To złudzenie! – wykrzyknęła Saphira.
Napinając potężne ścięgna, zeskoczyła z iglicy i poleciała naprzód. Reszta ciała dołączyła do głowy. Eragon z najwyższym trudem powstrzymał się przed zasłonięciem twarzy w rozpaczliwej próbie chronienia się na widok pędzącej ku niemu skały.
Sekundę później ujrzał szeroką sklepioną jaskinię, skąpaną w ciepłym blasku poranka. Łuski Saphiry odbijały światło, rzucając na kamienne ściany tysiące roztańczonych błękitnych iskierek. Eragon obrócił się i przekonał, że za plecami nie ma skały, lecz wylot jaskini, z którego roztaczał się wspaniały widok.
Skrzywił się. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Galbatorix mógłby ukryć gniazdo Ra’zaców za pomocą magii. Idiota, muszę się lepiej starać - pomyślał. Niedocenianie króla mogło bardzo szybko doprowadzić do zguby ich wszystkich.
Roran zaklął głośno.
– Następnym razem ostrzeż mnie, zanim zrobisz coś takiego.
Eragon pochylił się, rozpiął szybko rzemyki i rozejrzał w poszukiwaniu niebezpieczeństwa.
Wylot jaskini miał kształt nieregularnego owalu, wysokiego na około pięćdziesięciu stóp, szerokiego na sześćdziesiąt. Dalej komora rozszerzała się niemal dwukrotnie, sięgając w głąb na solidny strzał z łuku. W drugim końcu wznosił się stos grubych kamiennych płyt, wspartych o siebie pod ostrymi kątami. Podłogę pokrywała sieć szarych zadrapań, ślad po wielu lądowaniach, startach i przejściach lethrblak. W ścianach jaskini ziało pięć wylotów niskich tuneli, przywodzących na myśl tajemnicze dziurki od klucza. Był tam też korytarz dość duży, by pomieścić Saphirę. Eragon przyjrzał się im uważnie, w środku jednak panował nieprzenikniony mrok. Wydawały się opuszczone, co się potwierdziło, gdy posłał w ich głąb myśli. We wnętrzu Helgrindu wyczuł niezwykłe, chaotyczne pomruki, sugerujące obecność przemykających w mroku nieznanych istot i kapiącej bez końca wody. Do chóru szeptów dołączył miarowy oddech Saphiry, rozbrzmiewający głośno w pustej jaskini.
Najbardziej charakterystyczną cechę kryjówki stanowiła jednak mieszanina przenikających ją woni. Dominował zapach mokrego kamienia, pod nim jednak Eragon wyczuł odór wilgoci, pleśni i czegoś znacznie gorszego: słodkawy, mdlący fetor gnijącego mięsa.
Rozpiął szybko kilka ostatnich rzemieni i przerzucił prawą nogę nad grzbietem Saphiry. Siedząc bokiem, szykował się do zeskoku. Roran zrobił to samo z drugiej strony. Nim jednak Eragon zwolnił uchwyt, usłyszał wśród wielu szelestów zwodzących
jego słuch kilka jednoczesnych stukotów, jakby ktoś uderzał w kamień naręczem młotków. Dźwięk powtórzył się pół sekundy później.
Eragon i Saphira popatrzyli w stronę, z której dobiegał dźwięk.
Z szerokiego korytarza wypadł potężny, poskręcany stwór. Ujrzeli czarne, wytrzeszczone oczy bez powiek, dziób długi na siedem stóp, nietoperze skrzydła, nagi bezwłosy tors, potężne mięśnie i szpony ostre niczym żelazne szpikulce.
Saphira szarpnęła się, próbując uniknąć ataku lethrblaki, ale bez skutku. Stwór uderzył w jej prawy bok z siłą, która Eragonowi przywiodła na myśl moc i wściekłość lawiny.
Nie widział, co dokładnie zdarzyło się potem, bo siła uderzenia wyrzuciła go w powietrze tak szybko, że nie zdążył nawet sklecić jednej spójnej myśli. Lot na oślep zakończył się równie gwałtownie jak zaczął, gdy coś twardego i płaskiego uderzyło go w plecy. Eragon runął na ziemię, drugi raz uderzając się w głowę.
Ostatnie zderzenie wypchnęło z jego płuc resztkę powietrza. Oszołomiony leżał na boku, głośno chwytając powietrze i próbując choćby częściowo zapanować nad zdrętwiałymi kończynami.
Eragonie! – krzyknęła Saphira.

Powered by phpBB © 2001,2002 phpBB Group